Strona główna | Mapa serwisu | English version  
Spartan Total Warrior
`Najlepsze` gry na PS2 > Spartan Total Warrior
Sega wskoczyła na bardzo głęboką wodę decydując się na wyprodukowanie gry Spartan: Total Warrior. Po genialnym wręcz God of War nagle zrobiło się przerażająco mało miejsca na podobne produkcje – po prostu dziecko SCE Studios Santa Monica zdeklasowało rywali, sprowadziło ich do parteru i pourywało im łby. Niemniej jednak ktoś odważył się na ten ryzykowny krok – wszak tematyka jest bardzo chodliwa, a zawsze można się przecież porozpychać łokciami.

A Spartan: Total Warrior posiada całkiem silne łokcie i trzeba mu przyznać, że nie ma zamiaru poddać się bez walki. Należy zacząć od tego, że obie gry zdecydowanie się różnią. Między innymi sposobem, w jaki pokonujemy kolejne etapy – nie jako samotni wojownicy, lecz grupą, często nawet całą armią! Zaprawdę, niezapomniane wrażenia pozostawia bitwa, w której dwa ogromne oddziały zderzają się ze sobą w pełnym pędzie pośrodku doliny. Szczęk stali, okrzyki - raz euforii, raz agonii. My zawsze lądujemy w samym środku, a wrogów nigdy nie brakuje. Powiedziałbym nawet, że jest ich w nadmiarze, bo nie raz, nie dwa, na ekranie podsumowującym misję dowiadujemy się, że tylko z naszych rąk poległo ich przeszło 500. Lecz niech nie zwiodą Was te liczby – wcale nie oznaczają bowiem, że wrogowie padają już od samego naszego chuchnięcia – może nie grzeszą nadmiarem inteligencji, bo czasem sami nadstawiają główki do dekapitacji, ale potrafią wykorzystać dogodne sytuacje do ataku. Często zdarza się tak, że niedobitki z oddziału, który nieszczęśliwie nas zaatakował, wracają po kolegów czekających za rogiem. Może dam teraz argument wszystkim bigotkom, twierdzącym że to gry są powodem wszelkiego zła na ulicach, ale… taka wycinka sprawia niesamowitą przyjemność! Jucha leje się hektolitrami, pole po bitwie to mozaika ułożona z ciał poległych, a cały czas wypływają ich dziesiątki z wszelkich dostępnych bram. W jednym z wywiadów wyczytałem, że twórcy nie będą „ściśle” trzymali się historii. Cóż – ograniczyli się jedynie do postaci oraz nazw miejsc. Choć jeden dialog, znany zapewne tym, którym historia nie jest obca, bądź czytali fenomenalne Ogniste Wrota Steven’a Pressfield’a, zdecydowanie awansował Spartana w moich oczach.

- Królu Leonidasie! Wśród naszych żołnierzy chodzą pogłoski, jakoby Rzymianie posiadali tak licznych łuczników, iż wypuszczone przez nich strzały przysłaniają słońce! - Leonidas rozprostował się na krześle, pogładził brodę i rzekł:
- Doskonale! Zatem przyjdzie nam walczyć w cieniu!


Klimat zatem, jak sami widzicie – jest niesamowity. Choć to może jedynie zwykła młócka, to jednak niepozbawiona uroku. Często pojawia się także znany wszystkim graczom syndrom „jeszcze pięć minut”, więc nie zdziwcie się, jeśli ockniecie się z padem w ręce, gdy obok ucha zacznie brzęczeć budzik. Ale spokojnie – zawsze można się zdrzemnąć w pracy… albo za kółkiem. Grafiki co prawda „rewolucyjną” nazwać nie mogę, gdyż brakuje jej sporo do poziomu, jaki reprezentował God of War, lecz jest to zdecydowanie solidna robota, choć momentami niewytrzymująca natłoku osób jednocześnie panoszących się na ekranie. Niejednokrotnie zaobserwowałem zwolnienia animacji, choć przy kilkuset wojakach naraz nie powinno to dziwić. Kolory są bardzo pastelowe, może nie do tego stopnia jak w Prince o Persia, ale zapewne wiecie o co mi chodzi. Nie kłuje to w oczy, a raczej dodaje „uroku” całej produkcji. Nasz bezimienny wojownik wykonany jest bardzo szczegółowo i z misji na misję, zdobywając doświadczenie oraz nowy sprzęt wygląda coraz lepiej.

Dobrze wykonane są sekwencje ciosów (postaram się uniknąć kolejnego, cisnącego się na klawiaturę porównania) – szczególnie gdy otacza nas większa liczba przeciwników. Walka wtedy wygląda wyjątkowo efektownie, a zarazem cały czas rośnie wskaźnik ‘rage’, czyli energii jaką możemy wyzwolić na czwórnasób, w zależności od broni – mieczem – albo atakiem skoncentrowanym na jednym wrogu, albo na rażącym wszystkich znajdujących się na naszej trasie adwersarzy, łukiem w podobny sposób, choć zwiększając zasięg. Strzały niestety są limitowane, więc trzeba oszczędzać je, gdy możemy spokojnie rozwiązać problem za pomocą miecza.
Nasze akcje nie są ograniczone jedynie do ofensywy. Możemy również w niektórych momentach grać defensywnie – zasłaniając się tarczą. Jeżeli natomiast otoczy nas wtenczas zbyt wielu nieprzyjaciół, można ich z powodzeniem odepchnąć i, jeśli się przewrócą - dobić jak psy (jest za to odpowiedzialny specjalny cios). Zagranie może niezbyt honorowe, ale miejsca na takowy podczas bitwy nie ma. Jak ktoś powiedział: „wroga najlepiej jest zabić z dużej odległości, jedynym strzałem, najlepiej w plecy”. Wojna rządzi się własnymi prawami i nie ma tu miejsca na sentymenty.

Zapomnijcie oczywiście o zapisywaniu gry podczas rozgrywki, dostępne są jedynie checkpoint’y, a save’a można wykonać tylko po ukończeniu danej misji – zazwyczaj uwieńczonej walką z jakimś bossem. Nie są to specjalnie trudne potyczki i relatywnie szybko można wyrobić sobie strategię na każdego z nich, choć bez paru „wczytywań” zapewne się nie obejdzie. Gdy uporamy się już ze złowrogo nastawionym do nas jegomościem, trafiamy na ekran podsumowujący, gdzie dowiadujemy się ilu Rzymian poległo z naszej ręki, ile odkryliśmy sekretów (za każdy z nich otrzymujemy punkty, podobnież jak i za artefakty znajdywane na polu bitwy) itd. Następnie przychodzi moment, w którym należy rozdzielić punkty pomiędzy żywotność, siłę ataku, oraz ilość energii, jaką możemy… hm… w sobie „magazynować”. Ta ostatnia wykorzystywana jest do specjalnych, potężnych ataków (skierowanych przeciwko jednej, bądź przeciwko wielu osobom), a wysysana z przeciwników, oraz z obelisków, podobnie jak i życie. W bardzo wczesnych zapowiedziach była informacja o elementach RPG. Cieszę się, że szybko wycofano te bajki i pozostała nazwa „gra akcji” – i niech tak zostanie. Poza głównymi misjami z wrogimi oddziałami zmierzyć się również możemy na tzw. arenach, które odsłaniamy przechodząc kolejne etapy. Jest to taki arcade’owy tryb, gdzie po śmierci tudzież pokonaniu wszystkich adwersarzy na danej arenie, na samym końcu podpisujemy się pod swoim wynikiem.

Mocnym elementem gry jest muzyka, jaką uraczyli nas twórcy – doskonale buduje klimat poszczególnych etapów, dodając pikanterii akcji rozgrywającej się na ekranie. W zależności od sytuacji dostosowuje się do aktualnych wydarzeń – spokojna i nastrojowa podczas przemarszów i wstawek, oraz porywająca do bitwy w trakcie potyczek z wrogiem. Udźwiękowienie również jest niczego sobie – ciągły szczęk ścierającej się stali, okrzyki żołnierzy oraz wyzwiska padające pod adresem raz to jednej, a raz drugiej strony zlewają się w wojenną pieśń zagrzewając oddziały do walki. Dialogi są niezgorsze, jak to zresztą w wojsku bywa.

Niewątpliwie nie jest to gra dla samotnych wilków, choć nawet mając za sobą cały oddział nie można się nudzić. Jeśli spodziewaliście się pogromcy God of War, to niestety będziecie zawiedzeni. Jeżeli natomiast chcecie zagrać w dobrą grę akcji, w której wrogowie leją się zewsząd jak staruszki do tramwajów – radzę wypróbować Spartan: Total Warrior. Idealny odstresowywacz.
Oto link z filmikiem z gry: http://www.youtube.com/watch?v=OZGgq1bJ0R4